Kolejny tydzień obozu w nadmorskiej miejscowości za mną… ;-)

trenazer

Szykuje się spora przebudowa bloga – zamierzam między innymi uruchomić rubrykę, w której będę publikować swój trening na dzisiaj. Jako że całkiem spodobał mi się ten pomysł, a realizacja chwilę potrwa, mogę już zacząć coś tam raportować 😉

Na początek muszę przyznać, że nie miałam jeszcze tak dobrego okresu przygotowawczego do sezonu. Mówię to ze sporym niepokojem, bo to jak wołanie, żeby coś się zwaliło – na zasadzie “a, za dobrze ci, to masz”. Mam jednak nadzieję, że nic niedobrego się nie wydarzy i kolejne tygodnie będą równie dobre jak mijający. Udaje mi się unikać kontuzji, urazów, radzę sobie z bombami. Robię swoją robotę w zdrowiu, komforcie i – co też cieszy – coraz większą świadomością.

Wchodzę także na stałe w objętości treningowe, które wymagają ode mnie uważności i szukania różnych życiowych kompromisów i rozwiązań – małe decyzje miewają wielkie znaczenie. Tak więc ja, lord destruktor, przewodnicząca komitetu autosadyzmu, człowiek-dyskomfort (…) zwracam uwagę na to, żeby się nie poślizgnąć na oblodzonym chodniku, nie wychodzić na dwór z niedosuszonymi włosami, żeby się rozciągać, regularnie chodzić na masaż, bla bla bla. Szok i niedowierzanie. Udaje mi się na szczęście trzymać się w ryzach, bo to się opłaca – trening wykonywany w 100% daje mi naprawdę dużo satysfakcji i radości.

Ale do rzeczy. W tym tygodniu miałam sporo ciekawych treningów i dopiero jak spojrzę w swój plan to przestaję mieć wyrzuty sumienia, że nie chce mi się dotoczyć jeszcze dziś do sauny (ani na morsowanie). Wiem że powinnam, bo działa to na mnie naprawdę świetnie – wchodzę jak zombie, wychodzę jak nowa – ale chyba jednak nie tym razem… Znowu…

Korzystając więc z aż trzynastogodzinnej przerwy pomiędzy zakończeniem jednego, a rozpoczęciem kolejnego tygodnia treningów, wspomnę o jednostkach z ostatnich dni, które uważam za najciekawsze. A były to:
– pływanie – popołudniowy trening z poniedziałku. Rano czułam się wyjątkowo… nijak. Zazwyczaj po weekendowej przerwie od pływania trenuje mi się luźniutko i świeżo, a tym razem “suddenly I felt nothing”. Trochę drewno, jak rzadko kiedy. Nauczyłam się jednak, że nie ma co sugerować się “dziwnym” samopoczuciem na danym treningu, bo rzadko bywa tak, żeby dwie jednostki następujące po sobie wychodziły mi równie słabo. Po południu mieliśmy do zrobienia zadanie z dziesięcioma setkami mocno na długiej przerwie. Po kilku pierwszych stwierdziłam, że najwyraźniej nie umiem liczyć, bo według ściennego zegara wychodzi mi coś szybko, zwłaszcza biorąc pod uwagę całkiem niezłe samopoczucie. Potem się okazało, że jednak umiem liczyć i pływałam jak nigdy dotąd (i jak się nie spodziewałam, że jestem w stanie pływać). Zazwyczaj tempo takich interwałów zwiastowało to, co popłynę potem na 400m na zawodach, a jeśli to się sprawdzi na najbliższych (pod koniec marca), to będę naprawdę zadowolona.

– rower – środowe dwie godziny z interwałami 6×5 minut na zadanych watach, podprogowo. Czy to faktycznie było podprogowo, to się okaże już w najbliższą sobotę (badanie wydolnościowe w Velolab), ale rzeczywiście trafiłam równiutko pod 4 mmole. Wynika z tego, że na rowerze kwaszę się znacznie chętniej i znacznie lepiej to znoszę niż w biegu – obstawiałam, że jest dużo niżej. Baaaardzo długo nie robiłam żadnych tego typu treningów na rowerze (w zeszłym sezonie może w sumie ze dwa), więc cały czas jest to dla mnie trochę terra incognita.

– bieg – wczorajsze 6x5minut biegane w określonym zakresie tętna. Kompletnie nowy dla mnie trening, bo biegany żwawo, ale wciąż spokojnie. Do tej pory każde interwały biegowe były dla mnie treningiem robionym w strefie zombie – tak mocno, jak tylko jestem w stanie znieść. Teraz miałam zrobić to inaczej i szczerze mówiąc było to dla mnie wyjątkowo odciążające psychicznie. Może przestanę się bać szybszego biegania 😉 Pierwszy raz w tym roku biegałam cokolwiek szybszego “w plenerze”. Po działaniach genialnego fizjoterapeuty czuję się w biegu wyjątkowo dobrze mechanicznie. Idzie ku dobremu 🙂

Możliwość komentowania została wyłączona.