Triathlon

Choć mam tendencje do wpadania w patetyczny ton, nie będzie przesady, jeśli napiszę, że triathlon to treść mojego życia.
Gdyby jeszcze kilka lat temu ktoś powiedział mi, że będę zajmować się sportem, spojrzałabym na niego wymownie i popukała się w czoło. Człowiek o dwóch lewych rękach, który unikał lekcji WF-u jak tylko mógł, bo wszyscy mieli z niego używanie. Choć zawsze wiedziałam, że najlepiej czuję się wtedy, kiedy się zmęczę i że mam skłonności do masochistycznej przesady, to nigdy nie spodziewałam się tego, że zostanę sportowcem.

tri

A potem niespodziewanie i zupełnie bez reszty wpadłam w to po uszy.
W połowie 2010 roku zaczęłam nieśmiało truchtać wokół bloku – tylko po to, żeby spróbować przełamać się do czegoś, czego nie znosiłam. W 2011 roku biegałam już nałogowo; w pierwszym sezonie startów pobiegłam 5 km w 19:40 i 10 km w 39:38. A potem nastąpiła czarna dziura…
Przez kolejne dwa lata nie startowałam i mogłam trenować w bardzo ograniczonym zakresie. Na własne życzenie zafundowałam sobie serię kontuzji, zresztą nie tylko fizycznych, ale i mentalnych. Jednak w okresie, w którym nie byłam w stanie biegać, zaczęłam więcej pływać i jeździć na rowerze. I w ten sposób znalazłam to, co kręci mnie najbardziej…

Od 2014 roku startuję w triathlonie, choć dopiero w sezonie 2016 zaczęło to przybierać formę skoordynowanych działań, które przynoszą wielką satysfakcję. Z każdym miesiącem, tygodniem, a nawet dniem uczę się swojego organizmu i pracuję na to, aby być lepszą od tej zawodniczki, którą byłam poprzedniego dnia.

Co najbardziej lubię w triathlonie? Absolutnie wszystko. Nieprzewidywalne ściganie i codzienny trening. Zimną wodę w basenie o poranku; szaleństwo i szybkość, jaką daje jazda na rowerze; bieganie, które jest największą fabryką endorfin na świecie. Nieskończoność możliwości, wszechstronność i gigantyczną radochę.

Triathlon jest cudowny!