***

Przytkało mnie totalnie, jeśli chodzi o stworzenie czegokolwiek. Trudno mi pisać i gadać. Nie umiem przejść do porządku dziennego z rzeczywistością wokół mnie, nie wspominając o tym, że życie mi się na łeb zawaliło. A nie mam siły o tym wspominać.

Na nic nie czekam, o niczym nie marzę i nie za bardzo mam już wiarę w to, że to się kiedykolwiek zmieni na dobre. Na niedobre się już zmieniało, ale co z tego, skoro to co miało być w moim życiu najpiękniejsze i najszczersze, okazało się potworną ułudą i kłamstwem. Wszystko w co wierzyłam, poszło w pizdu. Wyprało mnie totalnie z życia.

Nawet jak to wszystko piszę, to wiem, że tak naprawdę nie napisałam nic. Nic się w tych słowach tak naprawdę nie zawiera. Nie ma tu niczego spośród tego, co chciałabym powiedzieć.

Znowu szukam sobie jakichś małych radości, takich jak to, że trzy skody ustawiły się na parkingu obok siebie razem z moją, że poranna kawa smakuje wyśmienicie, że świat mi się dał pocieszyć wspaniałym spacerem z psami po pustej, słonecznej plaży. Gdyby nie to, to byłby tylko mrok, który mną tak radośnie poniewiera.

Dobrze, że uda mi się tegoroczne święta spędzić bez świąt.

Wtedy w ostatnim domu ktoś uchylił drzwi i bardzo stary głos zawołał:
– Dokąd idziesz?
– Nie wiem – odpowiedział Włóczykij.
Drzwi zamknęły się i Włóczykij wszedł w las. Miał przed sobą sto mil ciszy.