Alicante

Moja Mama miałaby dziś 55. urodziny. I dokładnie 5 lat temu widziałam ją po raz ostatni. Żegnałyśmy się na lotnisku w Alicante. Mówiłam jej, żeby nie ryczała, bo przecież umówiłyśmy się wcześniej, że jesienią wezmę rower i przylecę do nich na dłużej.

Ani przez chwilę nie podejrzewałabym wtedy, że przylecę znacznie wcześniej, ale nie po to, żeby plotkować z nią na balkonie przy herbacie do późnego wieczoru, ale po to, żeby ją pochować. Że zamiast roweru wezmę do walizki czarną sukienkę. Nie ma wielu trudniejszych wyzwań w życiu, niż przeżycie pogrzebu swojej matki.

Chcę ją pamiętać taką, jaka była wtedy – szczęśliwą, piękną, odważną i wesołą.

Nie wiem czy w coś wierzę i czy w cokolwiek poza niesprawiedliwością na świecie, ale jestem pewna, że kiedyś się jeszcze spotkamy. Przez te lata uzbierało mi się tyle pytań, na które tylko ona mogłaby mi odpowiedzieć; tyle historii, którymi chciałabym się z nią podzielić. Ufam, że świadomość nie ginie. Że ona gdzieś jest, że śmieje się z moich śmieszno-strasznych przygód i szarpie się sznurkiem z Rastusią. Bez sensu by było, gdyby było inaczej.

Nigdy nie wiemy, kiedy jest ten ostatni raz. A on w końcu kiedyś przychodzi.

Ale wciąż mam przecież okazję do radosnego świętowania. Ojcze, mam nadzieję, że wcale tego nie czytasz, ale jeśli jednak czytasz, to wiedz, że fajny z Ciebie typ i że w Dniu Ojca mocno Cię całuję po polsku, hiszpańsku i włosku.