Treningi zimowe – jak to przeżyć w zdrowiu i względnym komforcie?

Nie wierzę że ktoś z triathlonistów lubi zimę. No po prostu nie. Pytanie “kto z Was lubi jak jest zimno, mokro, ośliźle, szaro i ciemno” nie ma więc racji bytu. Zasadne będzie zupełnie inne: jak trenować zimą?

Zaznaczam że jest to tekst skierowany głównie do tych, którzy zamierzają przetrenować zimę w naszych polskich, przez większość czasu ohydnych warunkach atmosferycznych. Gdy temperatura spada poniżej zera, a śnieżne zamiecie urywają głowę, pojawia się wiele pytań. Egzystencjalnych na przykład, ale dziś nie o tym.


Fot. Typowy Triathlonista (uwielbiam 🙂 )

O tym czy warto trenować zimą napisano już wiele – nie ma sensu pisać kolejnego tekstu o tym, dlaczego owszem. Pojawiają się jednak wątpliwości innego rodzaju: czy zimą warto trenować bardzo ciężko, a jeśli tak, to jak to ogarnąć – kiedy zrezygnować z wyjścia na zewnątrz, na co uważać i jak poradzić sobie z okołotreningową logistyką, żeby się za dużo bez sensu nie nacierpieć.



Embrace yourselves, triathlon is coming
Odpowiedź na pierwsze pytanie będzie bodaj najprostsza: to czy musimy trenować bardzo ciężko już od zimy, czy raczej możemy poświęcić ten czas na spokojne budowanie bazy, zależy głównie od kalendarza startów. Jeżeli planujemy mocno startować już od lutego czy marca – nie ma wyjścia, trzeba orać. Taka strategia ma swoje zalety i wady. Perspektywa emocjonującego startu już w pierwszej połowie roku dodaje inspiracji i motywacji do tego, aby podchodzić do treningu rzetelnie i systematycznie. Z drugiej strony warunki atmosferyczne w zimie bywają na tyle niesprzyjające, że niekiedy możemy stanąć przed dylematem: ryzykować zdrowiem robiąc trening czy odpuścić zaplanowaną jednostkę i pluć sobie w brodę, gdy czas na linii mety nie będzie satysfakcjonujący?

Jeśli klamka zapadła i zaplanowaliśmy wyjazd na zawody triathlonowe wczesną wiosną, powinniśmy zwrócić szczególną uwagę na profilaktykę kontuzji i infekcji w trakcie przygotowań. Przerwy w planie treningowym zawsze są niepożądane i przykre, ale gdy dodatkowo mamy w niedalekiej perspektywie ważny start, ewentualne przestoje będą dla nas jeszcze bardziej bolesne.

Kiedy zrezygnować z treningu na zewnątrz?
Zabrzmi to może nadmiernie dramatycznie, ale pokuszę się o stwierdzenie, że trening zimą niesie z sobą wiele niebezpieczeństw. Cóż, rzeczywiście zabrzmiało diabolicznie, ale już spieszę z wyjaśnieniami. Pierwszą, dość oczywistą sprawą jest wzmożone ryzyko infekcji. Układ odpornościowy “bombardowany” treningiem gorzej poradzi sobie z obroną przed kichającymi na nas zewsząd współpracownikami, sąsiadami, współpasażerami i innymi siewcami zarazy. To jedno, ale większość “niebezpieczeństw” stwarzamy sobie sami – wychodząc z pływalni bez czapki czy zatrzymując się na dłużej podczas biegu, pozwalając na to, aby mokre, spocone ubrania działały na skórę jak zimny kompres. Ustalmy jedno: infekcja wirusowa bierze się od wirusów, a nie od zmarznięcia – jednak im częściej będziemy wystawiać swój organizm na próby survivalowe, tym większa szansa, że w końcu się rozchorujemy.

Druga sprawa to oblodzona/ośnieżona nawierzchnia. Pół biedy, jeśli po prostu “złapiemy zająca” podczas biegu; zdarza się najlepszym. Gorzej jeśli w ten sposób skręcimy albo złamiemy sobie nogę. Zupełnie słabo, gdy wywrotka zdarzy nam się na rowerze szosowym, na ruchliwej drodze. Podobne ryzyko niosą za sobą ciemności, a śliślej: ograniczona widoczność. Jeśli nie mamy wyjścia i trening biegowy realizujemy gdy jeszcze/już jest ciemno, wybierajmy raczej znane ścieżki. Nigdy nie wiadomo, gdzie czyhają na nas złowrogie korzenie.

A co z temperaturą? To sprawa dość indywidualna. Mówi się że nie ma złej pogody, są tylko nieodpowiednie ubrania. Po części mogę się z tym zgodzić, jednak moje płuca i gardło twierdzą, że jest taka granica temperatur, poniżej której nie życzą sobie robić intensywnych treningów biegowych (ani rowerowych). Dużo zależy od naszej osobniczej tolerancji na zimno – no i od tego, jakiego rodzaju trening mamy do zrobienia.

Sorry, taki mamy klimat
Co zrobić, jeśli pogoda jest na NIE? Z odsieczą przyjdą nam bieżnia mechaniczna i trenażer. Obydwa da się lubić. Trenażer nawet bardzo! Zarówno na bieżni jak i na trenażerze można zrobić bardzo dobry jakościowo i perfekcyjnie ustrukturyzowany trening. Jeśli zabija nas nuda, mogą pomóc seriale, podcasty i energetyzująca muzyka. Rekordziści wytrzymują po siedem godzin na trenażerze. Ale nie wiem jak to robią 🙂

Pro tip związany z trenażerem: jeśli trenujecie z pomiarem mocy to prawdopodobnie zauważycie, że waty “w plenerze” nie są równe watom kręconym stacjonarnie. Ja na przykład kiedyś uparłam się że zrealizuję interwały 1:1 w stosunku do tego, co cisnęłam na zewnątrz i cóż, tamten trening mogę zaliczyć do przeżyć transcendentnych.

A co zrobić, jeśli nie możemy się zdecydować czy bardziej nienawidzimy zimy, czy może trenażera&bieżni?
Całkiem niedawno wypełzłam z samochodu o 6:40, mając przed sobą blisko 15 kilometrów biegu. Było ciemno i zimno, wiatr w piętnaście sekund zdążył zamrozić mi palce u rąk. Włożyłam w uszy słuchawki, włączyłam Tripower Podcast, westchnęłam i ruszyłam. I w jednej z pierwszych minut podcastu usłyszałam to cudowne zdanie:
Jeśli marudzisz, to nie rób – jeśli robisz, nie marudź.
Moje nastawienie zmieniło się w ciągu sekundy. Uświadomiłam sobie, że jestem wielką szczęściarą, że mogę robić to co najbardziej lubię, że spędzam ten poranek na treningu, że jestem zdrowa, nie mam żadnej kontuzji ani zobowiązania, które sforsowałoby moje plany. Że – po prostu –  triathlon nie jest obowiązkowy.

Możliwość komentowania została wyłączona.