Dużo żywych ludzi wokół nas

Kiedy byłam dzieckiem, pierwszego listopada rodzinnie jeździliśmy na cmentarz w Gdyni-Orłowie na grób prababci. Pewnego razu przed wejściem na cmentarz babcia pochyliła się w moją stronę, wskazując na staruszkę siedzącą na malutkim stołeczku pod bramą powiedziała mi: Asia, tu nie chodzi o to, żeby odwiedzać groby, tylko o to, żeby zauważyć takich ludzi i im pomóc.

Moja babcia nauczyła mnie empatii. Zauważania człowieka, którego tłum mija bezrefleksyjnie, bo jest nieciekawy, zbędny, który przeszkadza. Gdy spędzając wakacje w jej domu na wsi chodziłam z nią do sklepu i prosiłam o kupienie słodyczy, kupowała ich zawsze więcej, żeby po drodze do domu dać dzieciom ubogich sąsiadów.

Wtedy byłam mała. Cmentarz wydawał mi się ogromny. Na pewno sądziłam, że to największy w Gdyni. A może w ogóle jedyny. Nie wiedziałam, że staruszkę spod bramy zaraz może zgarnąć straż miejska. Wtedy w ogóle wielu rzeczy nie wiedziałam.



Dzisiaj sama parkuję pod bramą, kupuję znicze na stoisku i zapalam je na grobie prababci. Czy jako mała dziewczynka pomyślałabym, że to ten cmentarz, obok którego przejeżdżam teraz niemal codziennie – wcale nieduży? Czy w ogóle bym zgadła, że będę mieszkać w tym mieście? Czy przypuszczałabym, że cała moja rodzina rozjedzie się po świecie? Że dom, w którym spędzałam wszystkie święta i wakacje, który był zawsze pełny życia, będzie stał pusty? Że tyle po drodze się wydarzy?

Tu nie chodzi o to, żeby odwiedzać zmarłych, tylko o to, żeby zauważyć takich ludzi.

Babcia kupiła wtedy od staruszki bukiet z bazi. Mokry, obdarty, zupełnie nie pasujący do tego wszystkiego, co nieśliśmy na groby.

Najpiękniejszy, najważniejszy.

Znicze, kwiaty, pomniki to tylko symbole. Liczy się ten bukiet z bazi, nic nie warty, przepłacony, dzięki któremu staruszka będzie miała na chleb.

Śmierć nie dotyczy zmarłych, dotyczy tylko żywych. To nasza sprawa, co z nią zrobimy. W jej obliczu to co do tej pory wydawało się zwykłe i codzienne, zdaje się nagle wyjątkowe i niedostępne, jakby za szklaną szybą. Gdy w ciągu sześciu miesięcy dwa razy stajesz przed koniecznością wybrania trumny dla swoich najbliższych, twój mózg rozpada się na kawałki. Marzysz o tym, żeby choć przez chwilę pomartwić się problemami zwykłego życia – kiepską pogodą, rachunkami do zapłacenia, zbliżającym się egzaminem. Uświadamiasz sobie, że wszystko może się zdarzyć i że nie ma takiej sytuacji, w której nie możesz się niespodziewanie znaleźć.

Czy tego wszystkiego spodziewałabyś się wtedy?

Wiele wartości odwraca się do góry nogami. Nie jesteś już małą dziewczynką w wielkim Orłowie. Obiecujesz sobie, że nie będziesz się już bać rzeczy, które nie są straszne. Że nie będziesz wstydzić się zadzwonić do kogoś bez okazji, żeby po prostu zapytać co słychać. Krępować się powiedzieć komuś, że go doceniasz. Nie zostawiać rozgrzebanych spraw. Pracować na to, żeby coś po tobie kiedyś zostało.

Te światełka palą się dla nas. Nie mają nas dołować czy dokładać kolejnego obowiązku. Mają być tylko pretekstem do tego, żeby na sekundę się zatrzymać i zobaczyć tę staruszkę pod bramą. I kupić od niej te głupie bazie.

Mamy do tego okazję codziennie. Codziennie ktoś się może dzięki nam uśmiechnąć. Z tych całkiem żywych.

Kup te bazie. Powiedz komuś że go lubisz. Czas start.