I wtedy pojawia się ten jeden, który nie wie że się nie da i…

Jakoś strasznie szybko to poszło. Zanim się obejrzałam, minął mi cały sezon triathlonowy. Jak do tej pory zdecydowanie najlepszy z dotychczasowych.

SUS129 237 2017

Ze względu na krótki staż sportowy, dokonywanie wciąż nowych odkryć i chyba mimo wszystko stawanie się coraz mądrzejszą, a w każdym razie wykazywanie się coraz mniejszą ilością głupich i destrukcyjnych zachowań – każdy kolejny sezon triathlonowy jest lepszy od poprzedniego.

Chciałoby się tyrać bez ogłady. Wiem że mogłabym to znieść. Ale z drugiej strony jestem świadoma tego, że w przeciwieństwie do moich kolegów i koleżanek, którzy są w treningu od najmłodszych lat, nie mogę wrzucić na siebie już teraz takiej objętości, intensywności i tak drastycznych bodźców jak oni. Nie mam wcale zbyt wiele czasu, żeby uzyskać odpowiedź na pytanie, czy jest dla mnie miejsce w sporcie kwalifikowanym. Trzeba zatem albo być super rozsądnym (oh, wait) albo mieć przy sobie mądrych trenerów, otwartą głowę i zwyczajną systematyczność, żeby robić swoje dzień po dniu, na spokojnie.

Nie wiem czy cokolwiek, co robię w życiu, można określić mianem “na spokojnie”, więc oczywistym jest, że zostaje mi opcja numer dwa.



Zaczęłam więc kolejny sezon z pływakami. Wielu mi przepowiadało, że po kilku miesiącach padnę jak mucha, że nie dam rady, że się drastycznie przetrenuję. Jak łatwo się domyślić, 100% tych dobrych doradców nie wie jak trenuję, nie wie czym zajmowałam się wcześniej, nie widziało moich wyników badań wydolnościowych, nie zna specyfiki mojego organizmu, nie wie co robię pomiędzy treningami. Powiedzieć można wszystko, więc pływam sobie wesoło z grupą pływaków od kwietnia 2016, czyli już prawie półtora roku. I wciąż się poprawiam.

Jeszcze więcej osób mówi mi, że nie poprawię się w pływaniu na tyle, żeby rywalizować w triathlonie z draftingiem. Bo pływanie jest trudne, żmudne, niewdzięczne i ktoś, kto nie wypływał kilometrów jako dzieciak, nie złapie takiego czucia wody jak pływak.
Przyjmuję do wiadomości, że nie będę pływać jak pływak. Na szczęście jestem triathlonistką.

Na nieszczęście życzliwych doradców, pływanie wchodzi mi łatwo, przyjemnie i cały czas notuję duży progres, mimo że do tej pory trenowałam według planu dostosowanego do grafiku zawodów mojej grupy, a nie swojego. W tym sezonie w końcu się to zmieniło. Znowu przeskakuję poziom wyżej, zamieniając treningi ogólne na bardzo specyficzne.

Tu naprawdę nie chodzi o głupią wiarę w siebie i swoje możliwości. Tego akurat chciałabym mieć więcej. Tu wystarczy wierzyć w proces treningowy. To nie jest rocket science, to jest kwestia czasu.
Żeby nie być gołosłowną – w 2013 roku popłynęłam 800m równo w 15 minut, w zeszłym – w 11:08. Nie jestem specjalistą, ale wydaje mi się, że to w miarę w porządku.

O tym, żebym dała sobie spokój z olimpijką i poszła na długi dystans, słyszę mniej więcej dwa razy w tygodniu. Wiem że fizjologicznie jestem sto razy bardziej predysponowana do długich, bardziej jednostajnych wysiłków niż do szarpanej, wściekłej olimpijki, że nie wspomnę już o sprincie. Największą radością życia jest dla mnie jazda indywidualna na czas, czyli to, czego nie uświadczę w wybranej przez siebie dyscyplinie. To znaczy na razie uświadczam, bo muszę gonić peleton.

Nie mam zielonego pojęcia, czy jestem w stanie na tyle zmienić swoją specyfikę, żeby było z tego cokolwiek dobrego. Ale ja już wiele razy osiągałam coś, co wydawało mi się absolutnie niemożliwe i przetrwałam sytuacje, których myślałam, że nie przetrwam. Nie tylko w sporcie, lecz także w życiu. Długi dystans na mnie poczeka. Jeśli stwierdzę, że pałowanie się z pływaniem nie ma już sensu, to po prostu się poddam – ale na razie nie ma o tym mowy. Świetnie się bawię. Nikomu niczego nie zabieram. Nie zbieram publicznych pieniędzy na PolakPotrafi na umożliwienie mi spełniania marzeń. Nie zajmuję nikomu miejsca w kadrze. Nie oszukuję sponsorów, że jestem kandydatką do złotego medalu mistrzostw kosmosu. Mój cyrk, moje małpy, moja czarna linia na dnie basenu. Skoro wszyscy mówią ciągle o przełamywaniu swoich słabości, to dlaczego próbują skierować mnie na łatwiejszą drogę?

Odwaga nie jest brakiem strachu. Jest wewnętrzną siłą potrzebną do tego, żeby zrobić coś przerażającego. Nie jest mi specjalnie wesoło, gdy wychodzę z wody na szarym końcu, ale wiem co robię i po co. Nikt mnie do tego nie zmusza. Robię to, co kocham i co jest moim całym życiem. No i przy okazji coraz rzadziej zdarza się, żebym wychodziła na końcu. Na jedno zwycięstwo składa się tysiąc porażek, przegranych, trudnych doświadczeń.

Sometimes love is not enough and the road gets tough
I don’t know why
Keep making me laugh, let’s go get high
The road is long, we carry on
Try to have fun in the meantime

Ludzie się dziwią, że nie chciałam czekać z wejściem do kategorii PRO, aż wystarczająco poprawię pływanie.
Ale na co ja mam czekać? I w imię czego?
Gdybym uprawiała ten sport po to, żeby co tydzień dostawiać na parapet nowy puchar, to uwierzcie mi, że naprawdę miałabym się gdzie ścigać. Wiedziałabym, gdzie wybrać się na zawody i w jakich wyścigach brać udział. Ale za dziesięć lat bardzo bym tego żałowała. Jeżeli coś chcę komuś udowodnić, to na pewno nie w taki sposób.

W przeciwieństwie do naszych przekonań, najlepsze chwile naszego życia nie zdarzają się w momentach bierności i odpoczynku.
Najlepsze chwile są wtedy, kiedy ciało lub umysł są napięte do ostatecznych granic, w dobrowolnym wysiłku, by wykonać coś trudnego i wartościowego.
Mihaly Csikszentmihalyi

Możliwość komentowania została wyłączona.