No więc tak.
Ten wpis wywołał wielką burzę komentarzy na moim profilu na fb. Nie mogę ich bezpośrednio udostępnić, więc wklejam całość tu:




Wtedy jeszcze trochę się tym wszystkim martwiłam, że może rzeczywiście coś jest ze mną nie tak. Dzisiaj jestem o dwa lata mądrzejsza i bardziej doświadczona i Z CAŁĄ PEWNOŚCIĄ STWIERDZAM, ŻE MIAŁAM RACJĘ. NIC nie dzieje się bez przyczyny, NIC nie przychodzi nikomu “łatwo” i zawsze z przyjemnością. Za dużo już się narozmawiałam i naczytałam na temat doświadczeń wyczynowych sportowców, żeby uwierzyć w to, że strach przed bólem jest oznaką psychicznej słabości. Sprawdziłam też wiele rzeczy na sobie, między innymi to, czy da się podskakiwać w wodzie zamiast godzinami naparzać od ściany do ściany i mieć z tego progres pływacki (nie). Choćby mieć nie wiem jak wielki talent, nic się nie zadzieje bez systematycznego przesuwania granic. A spadochron się nie otworzy, póki się nie skoczy. Naprawdę nie jest łatwo spuścić sobie świadomie i dobrowolnie ostrego wpierniczu, a jeszcze trudniej jest to przetrzymać i się z tego nie wycofać – to co się wtedy dzieje w głowie jest dużo gorsze od tego, co dzieje się z ciałem w trybie awaryjnym.
A już bardziej osobiście – czytam tamten wpis i trochę się do siebie uśmiecham, bo jest tylko o dwa lata później, a w tym sportowym kontekście zmieniło się tak dużo! Teraz jakby bardziej się mobilizuję niż boję, podchodzę do tego spokojniej. Ale nie muszę nawet oglądać bomby tysiąclecia a la Jonathan Brownlee w Cozumel żeby wiedzieć, że o bólu i zmęczeniu to ja wiem jeszcze niewiele. I tego to rzeczywiście się trochę boję. Bo skoro boli tak szkaradnie, a zakwaszam się o ponad połowę mniej niż to, co potrafią zrobić sprinterzy albo pływacy, to jak musi boleć ten ich ból? I odwieczne pytanie: dlaczego ja nie jestem w stanie tego poczuć? Czy mój organizm z jakiegoś powodu fizycznie nie jest w stanie zbliżyć się do takich wartości, czy to głowa mnie hamuje – mówi, że nie chcę już szybciej biec, że to niepotrzebne i niewskazane, a ja jej wierzę?
Co najważniejsze, przez te dwa lata zdążyłam się wreszcie nauczyć, że tak, trzeba z ludźmi rozmawiać, dyskutować, może nawet pytać ich o różne rzeczy, ale dzielić to wszystko przez pięć i traktować bardziej jako zestaw ciekawostek i spostrzeżeń niż poradę na swoją drogę życiową. Ile już razy słyszałam, że luźne biegi robię z za wysokim tętnem, że za często robię interwały albo że za chcę za często pływać. To wszystko było mówione w jak najlepszej wierze, więc zawsze się tym choć trochę przejmowałam. A potem potwierdziło się to, co przypuszczałam od dawna, czyli między innymi fakt, że próg mleczanowy mam prawie tam gdzie wysiłek maksymalny, więc “za wysoko” i “za często” oznacza u mnie trochę co innego niż to, co rozmówca miał na myśli. Przykłady mogłabym mnożyć.
A tak poza tym, to pierwszy raz NAPRAWDĘ przeczekałam chorobę i jeszcze trochę zanim wróciłam do trybu treningowego. I choć myślałam że PADNĘ i już prawie wbijałam zębiska w ścianę, to jednak już dzisiaj widzę, jak dobrze mi to zrobiło. Zawsze czekałam tylko do momentu, kiedy czułam się akceptowalnie, i czym prędzej wracałam na basen czy na rower. I zazwyczaj miało to ten sam efekt: resztki infekcji ciągnęły się tygodniami, a ja musiałam odpuszczać niektóre treningi w części lub w całości. Teraz, po ośmiu dniach bez treningu liczę gorąco na to, że przesiedziałam ile trzeba. Nigdy po chorobie nie wracałam tak zdrowa na basen. I chociaż przez kilka pierwszych długości czułam się jak jakiś mało sterowny okręt wrzucony do wody, to po dwudziestu minutach już zapomniałam, że cały poprzedni tydzień lawirowałam głównie między łóżkiem a kanapą (i trochę po plaży z psami).
Ale do nietrenowania to ja się z pewnością nie nadaję. Ooo nie, to nie mój świat. Zaczęły mi świtać nawet jakieś głupie pomysły o tym, żeby jeszcze raz zastanowić się nad rozpoczęciem doktoratu. No cóż, kiedy się zachowuje w sobie energię, którą normalnie pożytkuję na treningi, to wpadam na naprawdę dziwne idee. Doktorat jest oczywiście niegłupim pomysłem, a nawet bardzo dobrym, ale chyba pora sobie w tym momencie przypomnieć, z jaką atencją słuchałam zajęć na studiach, kiedy przybywałam na nie pomiędzy treningami. Jest strasznie dużo rzeczy, których chciałabym się nauczyć i które chciałabym wiedzieć, ale wiem, że tu zawsze jest coś za coś. Chyba nie będzie ze mnie szalonego naukowca…
Asiu fakty
Sprawdziłem wyniki osób które myślały inaczej niż TY
nie ma czym się zachwycić. Asiu do przodu i ogień!
Piotr S