Malwina Skutkiewicz, lat 8 – kwitnący kwiat polskiej poezji

Jeszcze nie tak dawno temu audytorium na moim blogu zamykało się w gronie krewnych i znajomych królika. Patrząc na statystyki odwiedzin mojego bloga coraz bardziej czuję się tak, jakbym pisząc, wychodziła na scenę pełną ludzi. Ale stała do nich tyłem. Nie widziała, nie słyszała i nie wiedziała, co sobie myślą; była jedynie świadoma ich obecności. Dopiero z osobistych rozmów dowiaduję się, że wszyscy wokół czytają te moje wypociny i tyyyle o mnie wiedzą. W sumie nie wiem czy to dobrze. Może powinnam pisać raczej o swoich poglądach i pasjach, niż o sobie samej? To w gruncie rzeczy okropny ekshibicjonizm. Ale… no trudno, niech tak będzie. A co mi tam, prywatność jest przereklamowana 😉



Podczas pobytu w Grzybnie znalazłam swoją zapomnianą twórczość sprzed wielu lat. Na dobry początek udało mi się dostać do panelu administracyjnego bloga, którego prowadziłam w latach 2002-2006 (miałam więc 12-16 lat). Prawie umarłam ze śmiechu. Najlepsze fragmenty swoich ówczesnych wypocin trzymam skopiowane do notatnika i któregoś pięknego dnia je tutaj opublikuję, bo naprawdę setnie się ubawiłam. Przy okazji przypomniało mi się, że gdzieś głęboko w kartonach leżą także moje najróżniejsze inne płody upuszczania weny twórczej. Bingo- znalazłam swoje pamiętniki i padłam przy nich trupem. Głównie dlatego, że nie mogłam się połapać, do jakiego chłopaka wzdychałam w danym czasie. Zmieniało się to dość dynamicznie. Kto by pomyślał.
Dorwałam w swe ręce również zeszyt, zatytułowany “Poezje i wierszyki”.
Widzę, że trafiłam z nim w ostatni okres, w którym byłam jeszcze Asią, a nie Malwiną czy Wiktorią. Nie potrafię zrozumieć dlaczego, ale miałam w swoim najmłodszym życiu taki okres, w którym absolutnie nie akceptowałam swojego prawdziwego imienia. Pewnego dnia napisałam nawet podanie do Urzędu Stanu Cywilnego o zmianę imienia na Wiktoria, a moi rodzice, zrezygnowani i podstawieni pod ścianą, podpisali się pod tym. Na szczęście w końcu wyrosłam z tych fanaberii i w obecnej chwili nie wiem, co mi tak nie pasowało w Joannie. Może to ta ‘Joasia’, która do tej pory powoduje, że się wzdrygam.
No, ale jakby jej nie nazywać, Asia lat osiem nie próżnowała, oj nie! Zresztą co tu dużo pisać – oto twarde dowody rzeczowe. Było tego więcej, ale nie mogę zlokalizować innych, pardon, tomów. Na razie ten jeden musi wystarczyć.
Na początek sztandarowy utwór :))))) pod tytułem “Moja rodzinka”. Moi rodzice zaśmiewali się z tego do rozpuku i nauczyli się mojego wiersza na pamięć:
rodzinka
Moja mama / to nie tama / ani mata / to mój tata! / Mój tatka Jarek ma na imię! / Ewa to moja maminka, / która leczy nas bez kminka! / A ja tylko łup w słup / i do mycia chlup!
No właśnie. Proste, zwięzłe i na temat. Kwintesencja Skutkiewiczów.
“Samolot”. Drugi i ostatni z motywem walenia w słup i wpadania do wody. Ciekawe, co powiedziałby na to Zygmunt Freud?
Mój model samolota /  posłuchaj bajki kota / nie zamienia się w wodolota!!! // I nie wali w słup / i nie robi chlup, / lata bardzo ładnie / i lubi Leokadię!!! / Sterowane jest radiem / i nie męczy się wcale, nie spadnie!
 
Jak widać na załączonym obrazku, Asia lat osiem nieźle radziła sobie z ortografią i interpunkcją, ale nad końcówkami fleksyjnymi powinna była jeszcze popracować.
Większość moich fantastycznych wierszyków była jednak poświęcona tematyce zwierzęcej. Chyba od urodzenia byłam zafiksowana na posiadanie zwierzaków. Co prawda do pewnego momentu rodzice przezywali mnie “Elmirka” na podkreślenie mojego podobieństwa  do bohaterki Looney Tunes, która bardzo lubiła zwierzaki, ale robiła im same niedobre rzeczy. Nie wiem czy to normalne, żeby pamiętać takie szczegóły z najwcześniejszych lat życia, ale zaiste pamiętam, jak w Grzybnie próbowałam zachęcić małego kotka do picia mleka za pomocą – ekhm – wrzucenia go do miski. I inne takie. Szczęśliwie dość szybko zrozumiałam, że kierunek, który obrałam w opiece nad zwierzętami nie jest najwłaściwszy. Od tego momentu wszystko poszło już gładko.
Ale do rzeczy. Dostałam wymarzonego własnego kota po wakacjach w roku 1999, ale gnębiłam o niego rodziców przynajmniej parę lat wcześniej. Znalazło to, rzecz jasna, odzwierciedlenie w mojej twórczości:
skarb
Kiedy spotkałam skrzynkę / napisałam na niej SKARB. / Okazało się w trzeciej klasie, / że kotek wskoczył tam. / Cieszyłam się, skakałam, / bo marzenie było tam! // Kiciulina-Fikulina / skakała z szafy na regał. / I okazało się że to NIE był sen!!
Coś mi rymy zakulały. Nie można mieć wszystkiego- może to był okres fascynacji białym wierszem?
Następny o kocie- “Kiciuś”. Jeszcze nie miałam kota, a już wiedziałam, co mnie czeka.
kiciamicia
 Kto to wypił mleczko? / Kto mi zjadł moje leczko? / A kto podrapał werandę? / Kto oblizał naszą Wandę? / Czy to piesek Wuwuś? / Czy to konik Mumuś? / Czy to mrówka Micia / a może to nasza Kicia? / Oj! coś mi się zdaje, że to Kicia! / Oj, Kicia, Kicia! Ale z Ciebie Micia!

Hmmm. Konik Mumuś, pomijając już jego idiotyczne imię, nie podrapałby raczej werandy. Mrówka Micia (nie wiem czy tu bardziej zastanawiać się nad jej głupim imieniem, czy nad głupim faktem, że w ogóle ma imię) nie dałaby rady zeżreć talerza leczo. Abstrakcja i surrealizm jak nic. Dogadałabym się z Salvadorem Dali.
Oj, dogadała:
kika
 Te nasze zwierzątko / nazywa się pompka, / na choince mieszka bombka, / a wiewiórcze to norka. / Ale to już spać porka.
Co się działo w głowie ośmiolatki????
Swoją drogą to ciekawe, ale pamiętam, w jakich okolicznościach to napisałam. To była druga klasa podstawówki, lekcja religii, ostatnia ławka od strony okna. Heh.
“Wczasy”. Nie wiadomo co właściwie chodzi, ale czy nie oddaje idealnie rozgardiaszu, jaki panuje bezpośrednio po przyjeździe do ośrodka wypoczynkowego?
aparat
Gdy pojechałam na wczasy / od razu poleciałam do kasy, / narysowałam kosy, / które ucinały nosy. / Na parterze stała choinka / ale była niezła minka, / miałam nawet z nią zdjęcie! / No, no! Ale ujęcie!
I ostatni. Znowu ten wrodzony zmysł behawiorysty zwierząt.
piesekborek
Dziś jest wtorek, / a nasz mały piesek Borek / połknął korek. / A to zmorek!
Ech. Nie mam siły tego szerzej komentować 🙂 Obiecuję, że jak znajdę tego więcej, to będzie ciąg dalszy. Bójcie się! Gdzieś w czeluściach komputera albo domowej/grzybnowej biblioteki powinnam mieć jeszcze zeszyty z dłuższymi formami artystycznymi, takimi jak opowiadania oraz, uwaga, fragmenty powieści. Jezu, teraz to sama się już boję.

Możliwość komentowania została wyłączona.