Pieniądze szczęścia nie dają…

…ale zimowe buty, jakie można za nie kupić, owszem!
Jako że dzisiaj nie jest zbyt zimno, nie chcę przedwcześnie okazywać pełni euforii, jaka zawitała w mym sercu wraz z nadejściem kuriera z zamówionym obuwiem (~0st.C po ostatnich ~20 to lekki chłodek). Co prawda nie mogę powiedzieć, żebym z niecierpliwością oczekiwała nadejścia zapowiadanych mrozów, ale przyznam, że ciekawa jestem, jak moje nowości zachowają się w tychże. Pierwsze wyjście w buciorach zakończone pełnym sukcesem; już nie pamiętam, kiedy odczuwałam taki komfort cieplny zimą. Jeszcze z przyzwyczajenia patrzę z trwogą na śnieżne zaspy i kałuże. Staram się je omijać, a kiedy się nie da – nastawiam się na powitanie jeziora w butach. Mam jednak nadzieję, że jakość tych podeszwiastych wspaniałości jest taka, że z powodzeniem zniesie nawet radosne brodzenie w głębokim śnieżku. Zamierzam to sprawdzić w najbliższych dniach – może wreszcie długi spacer z psem w Rezerwacie nie będzie oznaczał hibernacji stóp. Generalnie rzecz biorąc, jeśli te buty faktycznie trzymają milusie ciepełko do -30st.C, to niedługo możecie się spodziewać pieśni pochwalnej na ich cześć. Dostaną też imiona, własne łóżka, wannę z hydromasażem i codzienne śniadanie w formie szwedzkiego stołu.



No ale cóż – nawet buty Terminatora nie sprawią, że polubię zimę.. mogą być jednak czynnikiem decydującym o przetrwaniu tych miesięcy. Nie wiem jak długo pociągnę zażywając przepisany lek. W gabinecie moje ciśnienie wynosiło 100/60 i chyba tylko moje – jakże dramatyczne – opowieści o walkach z mrozem spowodowały, że lekarka zlitowała się i dała mi receptę (‘z pewną nieśmiałością je pani daje, proszę je zacząć brać jakoś w weekend, żeby pani gdzieś na mieście nie padła’ ‘ale ja wcale nie siedzę w domu w weekendy. aha, a tak w ogóle to biegam’  ‘och..emm..no..ostrożnie…’). Dziadek skorzystał dziś z okazji i zaatakował mnie z ciśnieniomierzem. Porażka na całej linii – ów przyrząd cztery razy pod rząd stwierdził, że moje ciśnienie wynosi 0; za piątym razem pokazał rozczulający wynik 86/56. To chyba nie najlepiej…

No dobrze, kwestię zimnych nóżek być może mam rozwiązaną, ale wcale nie zmniejsza to obrzydliwości szarości zimy. Dzisiaj o 9.30 rano, przemierzając Dolinę Służewiecką w drodze do dziadków zauważyłam z niesmakiem, że jest ciemno. Chwilę po pojawieniu się tej myśli moja przyjaciółka Zima postanowiła mnie dobić i, że tak to ujmę, wessała mnie. W tym momencie nawet się ucieszyłam, że wyszłam z domu pół godziny przed przyjściem kuriera z nowymi buciskami, mogłabym wówczas postradać swoje cudeńka. Moja noga, nieświadoma niebezpieczeństwa, oparła się o podłoże, a to zapadło się dobre dwadzieścia centymetrów, usiłując zagarnąć mi but (co ja bym wtedy odpowiedziała na pytanie ‘kto Ci buty ukradł?!’ :P). Kilkanaście kroków dalej o przetrwanie walczyła Rastuszek. Minę miała nietęgą i trudno się temu dziwić, bo próbując policzyć jej łapy dochodziłam najwyżej do trzech; w każdej sekundzie przynajmniej jedno psie odnóże zażywało błotnych kąpieli.W tym samym czasie robotnicy, sprawcy całego zamieszania, udawali dziarsko, że nie widzą naszych rozpaczliwych zmagań z żywiołem. Pozostaje mieć nadzieję, że tego nie uwiecznili, bo miałabym szansę zostać kolejną gwiazdą YouTube’a 😛

Spieszę przekazać na koniec przemiłą wiadomość. Już za dwa tygodnie zacznie się robić coraz jaśniej! 
Żeby jednak nie było tak optymistycznie.. Cóż za paradoks. Rok jest w istocie swojej prawdziwym cyklem grozy. Nad letnimi dniami – co dzień krótszymi – unosi się groźba nadchodzącej zimy. A potem.. potem to już wiadomo co. Zima jest dyktatorem i tyranem Polski. Nigdy wcześniej nie czułam jakiejś przemożnej potrzeby do tego, aby wyemigrować z kraju nad Wisłą, ale im więcej się nad tym zastanawiam, tym ten pomysł wydaje mi się trafniejszy. Nie wiem, czy dałabym radę przeżyć na przykład na Sycylii – myśl o tym, że tam bynajmniej bym nie zmarzła, zachęca. Z drugiej strony, wyjście na zewnątrz w letni dzień grozi usmażeniem. Z miesięcznego pobytu w okolicy Palermo najlepiej pamiętam właśnie to, że było tryliard stopni w cieniu. Nawet mój wujek, u którego wówczas gościłam, przyzwyczajony już do tamtejszych warunków, wracał z pracy i kładł się na zimnej posadzce, otwierał zimne piwo i przeklinał prażące słońce. Ciężka sprawa..W każdym razie opcja jest do rozważenia. Może moja ukochana Belgia albo Holandia? Tam co prawda nie jest jakoś wybitnie ciepło, ale nie ma też arktycznych mrozów. Mmm 🙂

Możliwość komentowania została wyłączona.