Tydzień regeneracyjny i szybsza sobota – Sopocka Wiosna na 5

l 1149

Zakończyłam właśnie tydzień nazwany w planie treningowym tygodniem regeneracyjnym. Oznaczało to mniej więcej tyle, że zamiast łupania akcentów na rowerze i w biegu, miałam luźne i krótsze treningi. Pływanie zostało prawie bez zmian, choć ostatecznie odpuściłam sobie ostatni trening tygodnia, czyli piątkowe popołudnie – a wszystko dlatego, że wymyśliłam sobie sobotni start na pięć kilometrów w Sopocie.

To było dość ciekawe doświadczenie, bo dopiero w tym tygodniu zacznę ruszać tak zwane “tempa startowe”, co oznacza, że do tej pory biegałam tylko pierwsze i drugie zakresy. Mimo wszystko podejrzanie dobrze mi się biegało. Chyba pierwszy raz w życiu zakładkę po rowerze biegło mi się lżej i swobodniej niż “na sucho”. Rozbiegania wychodziły mi dziwnie szybko i na niskim tętnie, chyba jak nigdy. Postanowiłam więc sprawdzić, czy faktycznie nie jest już źle, a przede wszystkim przeprowadzić eksperyment, ile mogę nabiegać przed rozpoczęciem szybszego mikrocyklu treningowego (i pływając >30 km tygodniowo). Pierwszy raz startowałam w zawodach biegowych kompletnie nie mając pojęcia, ile mogę z siebie wykrzesać.

Wojtek kazał mi zacząć po 4:00 i zobaczyć jak się czuję – no i zasadniczo nie lecieć w pałę, bo teoretycznie ciało i głowa mogą nie być jeszcze gotowe na wytrzymywanie dłuższych odcinków w zakresie powyżej tętna 180 (bo takie widziały chyba ostatnio w sezonie startowym). Zaczęłam więc po 3:45 🙂 Nigdy się nie nauczę ogłady. Najważniejsze jednak było to, że wcale mnie nie postawiło i doleciałam sobie ze średnim tętnem 184 ud./min i czasem 19:53. Fajne doświadczenie, jak zwykle kawał dobrej nauki i kilka bardzo ważnych dla mnie wniosków:

1. Rzeczywiście biega mi się dobrze, nawet w strefie zombie.
2. Co prawda po 1,5-2 km stoczyłam ze sobą standardową walkę typu “a gdyby tak się zatrzymać i pójść do domu”, ale im dłużej trenuję i startuję, tym bardziej przestaję się obawiać takich myśli. One są i będą, a i tak nigdy się ich nie słucham, więc w sumie spoko.
3. Na ostatnim kilometrze wyprzedziłam chłopaków, którzy cały dystans biegli sporo przede mną. Dodało mi to mentalnych skrzydeł, ale na 200 metrów przed metą wyprzedziła mnie pani i pognała do przodu jak struś, a ja mogłam co najwyżej jej pomachać. Czyli wciąż ameba.
4. Wściekły ból zaatakował mi wnętrzności na ostatnim kilometrze a ja się temu nie dałam, a co więcej – udało mi się to potem rozbiegać. Nie doszło do punktu, w którym zabija mnie kolka doprowadzająca do “niezręcznego” momentu, w którym nie mogę oddychać. Miło.
5. Ani przez chwilę na tym dystansie nie miałam ochoty już umrzeć, a to w przypadku biegu na 5 kilometrów dość pozytywne zaskoczenie.

Tydzień treningowy zakończył się niedzielnym krótkim rozbieganiem i także krótką przejażdżką na przełajówce, podczas której tym razem NIE zgubiłam telefonu, a to ważne. Potem dopadł mnie typowy syndrom dnia powyścigowego, to znaczy z jednej strony bolą mnie dziwne rejony mięśni, a z drugiej strony roznosi mnie energia. W samą porę odświeżyłam jednak Training Peaks i to co zobaczyłam spowodowało, że spakowałam się i pobiegłam do sauny, żeby się jeszcze doregenerować przed tym co mnie czeka. Skończył się luźny tydzień, zaczyna się robota. Wygląda na to, że przez najbliższe trzy tygodnie będę trochę tyrać na rowerze i w biegu, co trochę mnie przeraża, a trochę ekscytuje. Oby zdrowie i pogoda dopisały, bo wiadomo, że jak świeci słońce, to następuje u mnie fotosynteza i wszystko jest łatwiejsze.

Na sam koniec jeszcze dwa ogłoszenia parafialne:
Pierwsze ogłoszenie – jutro na ironfactory.pl pojawi się odcinek podcastu Kropka nad M, w którym będzie nie kto inny, jak jaaaaa. Marcin zaprosił mnie do dyskusji na tematy okołotreningowo-sprzętowe. Uprzedzając komentarze i spostrzeżenia wspomnę, że może i jestem hejterem, ale mam na to papier:

hejter

Ogłoszenie drugie – jakiś czas temu przeniosłam się ze Snapchata na instagramowe InstaStory i zapodaję tam ciągle różne głupotki. Dochodzą do mnie słuchy, że bywają czasem ciekawe – bardzo mi miło to słyszeć, zwłaszcza że frekwencja ciągle mi tam rośnie – więc zapraszam 🙂