PROJEKT GRZYBNO 2013: dzień 4: Internet w kurniku

Za nami dzień czwarty. Już mi smutno i niespokojnie z tego powodu. Mam nadzieję, że do końca pobytu chociaż trochę zatęsknię do życia w mieście i do naszego mieszkania w Warszawie, bo na razie chce mi się wyć do księżyca, gdy myślę o konieczności powrotu.

Boże, jak tu jest pięknie, tego żadne słowa nie opiszą. Szwajcaria Kaszubska to naprawdę niesamowite miejsce- mogłabym tu zostać na stałe.. Mamy idealne warunki do trenowania: las do biegania, ścieżki rowerowe (liczę, że wraz z upływem czasu odkryłabym również dobre asfaltowe pętle dla szosowego Gianta), czyste i duże jezioro w pobliżu.. Kartuzy z roku na rok coraz bardziej się urbanizują- basen i klub fitness z siłownią już otwarte- a więc czego chcieć więcej?



Psom żyje się jak w niebie. Od rana do wieczora przeżywają przygody, a mnie dojście z pokoju na plac agility zajmuje dwie minuty, licząc wyniesienie i rozstawienie przeszkód pod domem. Rano mogę poćwiczyć ze Smokiem slalom, a wieczorem krótkie sekwencje na hopkach. Przerwy podczas treningu spędza w domu, gdzie jest przyjemnie chłodno, a między przebiegami mogę schłodzić go wodą z ogrodowego węża. Rasta jest obwiesiem i najchętniej cały dzień szwendałaby się po podwórku. Tak czy inaczej, cały czas coś się dzieje i podejrzewam, że moje pieski przeżywają swój miesiąc miodowy.

Ale ale.. zejdźmy na ziemię. Przynajmniej na chwilę.
Dzień rozpoczęłam biegiem. Dzisiaj 10 km (wreszcie!), w naprawdę uwłaczającym tempie (a jakże..). GPS trochę świrował i gubił sygnał w środku lasu, prawdopodobnie nie policzył mi około 700m, więc jest cień nadziei, że nie biegłam aż tak wolno, jak on to zapisał. Biegło się nienajgorzej, ale znowu od paru dni czuję coś niepokojącego w prawej nodze. Ewidentnie nie jest to kolano, raczej coś po drugiej stronie na tej wysokości, co promieniuje (?) do łydki, stopy i piszczela. Niezwykle mnie to denerwuje, zwłaszcza że nie mogę sprecyzować tego bólu ani jego lokalizacji, więc pozostaje mi tylko zacisnąć zęby i poczekać na rozwój sytuacji..
Po bieganiu na szczęście nie zaniedbałam planków i rozciągania. Ogólnorozwojówka na kocu w ogrodzie to czysta przyjemność.

Dziś rano pogoda nie zwalała z nóg- było pochmurno i zbierało się na deszcz. Świat jednak wydaje się nam sprzyjać, bo kiedy wyruszyliśmy na rowery, prawie natychmiast wyszło słońce. Upał pozostał z nami już do końca dnia. To się nazywa pogoda na zamówienie!
Pojechaliśmy dziś w inną stronę niż wczoraj, jako cel wycieczki obierając szczyt Wieżyca. Tereny tak samo cudowne jak wczoraj, drogi podobnie urozmaicone (góra-dół-góra..) i.. zupełnie przypadkiem tyle samo kilometrów.

mtbmtb

Jak widać na załączonym obrazku, zaliczyliśmy kawałek “ulubionej” drogi nr 20. Od razu przypomniał mi się koszmar z ubiegłego roku, bo teraz było dokładnie tak samo. Nie wiem, skąd się bierze tyle TIRów na jednym odcinku trasy w tym samym czasie, ale pod tym względem to chyba jakieś rekordowe miejsce. W każdej sekundzie najbardziej na świecie chciałam zjechać już z tamtej koszmarnej drogi. Szczęśliwie w drodze powrotnej udało nam się ominąć ten fragment, zjeżdżając leśnymi drogami (na których, notabene, Wojtek z Kamową wyprzedzili mnie o sto lat świetlnych- jak można tak szybko jechać po wąskich leśnych ścieżkach?!). Nie sposób też nie wspomnieć o tym, że Kamowa postradała śrubę z bloku w bucie, więc połowę drogi jechała z jednym wpiętym butem. Szczypta hardkorku.

Ale tak ogólnie to było jak w raju..

doraju

Żałuję, że nie wożę ze sobą aparatu fotograficznego, żeby chwytać te widoki; żeby zatrzymać w kadrze bociana, który przeleciał nam nisko nad głowami; czaple na polu, pastwisko pełne owiec czy piękne błyszczące jeziora. Ech, tak trudno będzie się rozstać..

Reszta dnia upłynęła nam głównie na robieniu wielkich zakupów na kolejne pięć dni i szukaniu sposobu na podłączenie szybkiego Internetu. Niestety nadal jesteśmy bez łącza. Niewykluczone, że jutro zdam relację z przedziwnej eskapady, jaką musimy zorganizować, żeby mieć w domu sieć, która teraz jest w… kurniku. A więc jest wyjście awaryjne- od jutra być może notki będą publikowane spod kurnika u babci. No cóż, ważne że znalazł się jakiś sposób 🙂

W międzyczasie udało się przegonić pieski z tym, co pieski lubią najbardziej- Smoka na hopkach (ciocia Kamowa pobiegała ze Smoczkiem!), a Rastkę z frisbee. Jutro z pewnością będzie powtórka z rozrywki. Mniam.